Nowy minister sprawiedliwości zamierza stworzyć warunki do częstszego stosowania przez sądy kar ograniczenia wolności zamiast krótkich kar pozbawienia wolności lub więzienia w zawieszeniu. Znając wcześniejsze poglądy prof. Zbigniewa Ćwiąkalskiego i sytuację w więziennictwie, można było spodziewać się takiego zamiaru. Z jego realizacją nie będzie jednak łatwo.
Jeśli w zakładach karnych przebywa obecnie prawie 90 tysięcy osób, podczas gdy miejsc tam jest tylko 75 tys. ( przy zaniżonych w stosunku do europejskich standardów normach powierzchni!), a do tego 42,5 tys. skazanych oczekuje na wykonanie wyroków, to trzeba jednoznacznie stwierdzić, że sytuacja jest dramatyczna. Dalsze zaostrzanie prawa karnego i skazywanie kolejnych tysięcy przestępców na bezwzględną karę pozbawienia wolności nie ma sensu. Surowe państwo, które z wymierza łamiącym prawo ostre kary, a potem ich nie wykonuje, kompromituje się i naraża na szwank powagę wymiaru sprawiedliwości.
Niedobre jest też zbyt częste zawieszanie kar, ponieważ wielu sprawców traktuje to jak brak kary, a już najgorsza dla wymiaru sprawiedliwości jest amnestia, do której nawołują niektórzy teoretycy. Szczególnie, jeśli jedynym motywem takiej decyzji miałyby być problemy lokalowe. Dobrze, że minister sprawiedliwości odcina się od takiego pomysłu.
Słusznym kierunkiem myślenia jest więc zwiększenie częstotliwości wymierzania kary ograniczenia wolności połączonej z pracą społecznie użyteczną. Prawa nie trzeba tu zmieniać, polski kodeks przewiduje ją od paru dziesiątków lat. Nie trzeba też do tego zachęcać sędziów, bo oni odpowiedni przepis doskonale znają. Trzeba im tylko pokazać, że wymierzanie takiej kary wobec pewnych grup sprawców przestępstw (czyny małej i średniej wagi, widoki na resocjalizację sprawcy itp.) ma sens. A nie ma takiego sensu, gdy kara nie jest wykonywana, a nad skazanym nie ma żadnej kontroli.
By spełnić ten ostatni warunek, trzeba rozbudować korpus kuratorów sądowych, by byli oni w stanie solidnie nadzorować każdego skazanego czy zwolnionego z części kary. To kurator powinien dopilnować, by skazany na ograniczenie wolności stosował się do nałożonych na niego przez sąd rygorów, w tym by wykonywał wyznaczoną pracę. A z tym są największe problemy, ponieważ brakuje chętnych do zatrudniania skazanych. Próba przerzucania winy na samorządy lokalne, co próbował robić minister sprawiedliwości podczas niedawnej konferencji prasowej, podobnie zresztą jak jego poprzednicy, do niczego nie prowadzi.
Rzeczywiście, zakłady i instytucje państwowe i należące do jednostek samorządu terytorialnego nie palą się do tego. Nie dlatego, że nie mają prac do wykonania. Bardziej z powodu kłopotów, jakie na nie spadają w związku z organizacją pracy dla skazanych na karę ograniczenia wolności. Obecnie obowiązujące przepisy nakazują im takiego „pracownika” ubezpieczyć, wysłać na badanie lekarskie, przeszkolić z zakresu bhp, wydać odpowiednie ubranie robocze, narzędzia, materiały itp. Są to koszty rzędu kilkuset złotych. Nie byłoby problemu gdyby skazany to odpracował. Nie jest jednak tajemnicą, że większość osób mających problemy z przestrzeganiem prawa, nie ma też nawyku pracy. W interesującym nas modelu, po wykonaniu tych wstępnych (i kosztownych) czynności „pracownik” często znika, także razem z ubraniem roboczym i narzędziami. Ponieważ przedstawicielom wymiaru sprawiedliwości nie zawsze udaje się go przekonać do powrotu i konsekwentnego wypełniania wszystkich rygorów kary, firmy i instytucje nie są zbyt gorącymi zwolennikami tej formy resocjalizacji.
Nie to żeby ktoś kwestionował jej sensowność. Co do tego to już chyba większych sporów nie ma, pozostaje tylko znalezienie sposobu na skuteczne wykonywanie kary ograniczenia wolności połączonej z pracą społecznie użyteczną. Apelowanie do samorządów o większe zrozumienie i lepsze przykładanie się do realizacji tego zadania już raczej nie wystarczy. Potrzebne jest poprawienie nieżyciowych przepisów, połączone ze zrozumieniem, że organizująca prace instytucja musi w tym widzieć dla siebie jakieś korzyści, a nie tylko koszty i potencjalne straty.
Już jakiś czas temu w kręgach zbliżonych do ministerstwa mówiło się o zwolnieniu zakładów z niektórych obowiązków związanych z dopuszczeniem skazanego do pracy, a także o finansowaniu części tych czynności (badanie lekarskie, ubezpieczenie) przez wymiar sprawiedliwości. Poprzedni minister, który tyle w prawie zmieniał, jakoś na to nie znalazł czasu, a właśnie od tych przepisów trzeba zacząć. Rozważyć też trzeba przywrócenie istniejącej kiedyś ulgi podatkowej dla firm zatrudniających skazanych. Bez spełnienia tych minimalnych warunków nie ma co myśleć o szerszym stosowaniu kary ograniczenia wolności i resocjalizacji sprawców przestępstw poprzez pracę na rzecz lokalnej społeczności.