W ostatnim czasie dużo się dyskutuje o habilitacji. Dyskusja ta dotyczy różnych aspektów. Ostatnio np. podnoszona jest kwestia konkursów na stanowisko profesora uczelni - ustawa Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce zawiera przepisy, które pozwalają, by profesorem uczelni został doktor. Tymczasem szkoły wyższe rzadko korzystają z takiej możliwości i eliminują doktorów przy naborze, wymagając, by osoba kandydująca na profesora uczelni miała habilitację”.

W konkursie na profesora uczelni decydujący dorobek, a nie stopień>>

 

Wielu naukowców za zniesieniem habilitacji

Na wielu różnych internetowych formach toczy się także dysputa nad zasadnością utrzymania habilitacji. Są tu wyrażane różne stanowiska. I tak, przykładowo Rada Młodych Naukowców chciałby jej całkowitej likwidacji. Jak się wydaje, kluczowe dla zrozumienia tego stanowiska jest słowo „młodych” – postulat likwidacji pochodzi od młodych pracowników nauki – doktorów, którzy nie chcą dalej wspinać się w karierze i uważają, że liczy się tylko dorobek. Ale w takim przypadku można też zadać pytanie, czy w ogóle potrzebny jest „zwykły” doktorat – by mieć dorobek, wcale nie trzeba być nawet „zwyczajnym” doktorem. Wystarczy magister. Na postulat likwidacji habilitacji, głoszony przez RMN można także patrzeć w perspektywie konkurencji międzypokoleniowej (młodzi-starzy naukowcy).

 

 

Z kolei osoby, które dotychczas wytyczoną drogą wspinały się na szczeble kariery i uzyskały stopień doktora habilitowanego, chciałyby jego utrzymania. Są także profesorowie zwyczajni, którzy z niechęcią patrzą na doktorów habilitowanych i nie podoba im się, że grzecznościowo określa się tych doktorów habilitowanych mianem „profesora”. Natomiast profesorowie zwyczajni, wraz z doktorami habilitowanymi (profesorami uczelni) chcieliby jeszcze bardziej wzmocnić znaczenie habilitacji (osłabionej przez tak zwaną reformę Gowina).

 

 

 

Potrzeba kompromisu

Wielu osobom podoba się anglosaski model szkolnictwa wyższego. Wskazuje się, że nie ma w nim naszej polskiej habilitacji. Nie jest to do końca prawda. Przede wszystkim jednak należy stwierdzić, że nie możemy bezmyślnie odwzorowywać tego, co istnieje w świecie anglosaskim. Innym świecie, opartym o inne fundamenty i wartości (ta odmienność szczególnie widoczna jest w obszarze prawa). Zaznaczyć jednak należy, że w świecie anglosaskim osoby, które uzyskały doktorat, mogą starać się o tzw. tenure – stałą posadę gwarantującą zatrudnienie. Nie ma ona państwowego charakteru, a związana jest z daną uczelnią (w Polsce habilitacja ma charakter państwowy i jest niezależna od uczelni). Tenure możemy zatem w jakiś sposób porównywać z polską habilitacją. Zaznaczyć należy, że w wielu systemach istnieją możliwości „wspinania” się na wyższe szczeble kariery (tzw. post doc). Likwidując habilitację, należałoby wprowadzić coś na jej miejsce. To coś nowego wcale nie musi być lepsze – system uczelnianego tenure może być bowiem jeszcze bardziej patologiczny niż państwowa habilitacja. Lepiej zatem ją utrzymać; przemawia za tym także „święta” tradycja.

Decydenci, osoby, które mają wpływ na prawo, nie powinny całkowicie realizować postulatów jednej tylko ze stron. Powinni dążyć do kompromisu. Nie zadowoli on wszystkich, jednak taka jest cecha kompromisu: nikt nie jest z niego zadowolony. Uważam, że nie należy całkowicie likwidować habilitacji. Także wszelkie patologie w postępowaniach habilitacyjnych nie mogą być argumentem za zniesieniem likwidacji. Jeżeli boli głowa, to się jej nie ucina, tylko wdraża leczenie. Nie można jednak dopuścić do sytuacji, w której doktor habilitowany nie publikuje i uważany jest za pana i władcę. Utrzymanie habilitacji powinno się łączyć także ze znacznym rozszerzeniem katalogu okoliczności, które umożliwiają jej uzyskanie, np. na podstawie dorobku pozyskanego np. za granicą. Można również umiędzynarodowić proces nadawania stopnia doktora habilitowanego, włączając do niego naukowców z innych krajów.

 

 

Jednocześnie – jak to ma miejsce w przypadku tenure- warto zapewnić większą stabilizację zawodową osobom, które uzyskały habilitację, a jednocześnie wykazują się znacznym dorobkiem. Jeżeli uniwersytet rozumiemy jako przedsiębiorstwo, to liczy się w niej duża produktywność, a więc to, ile się publikacji „wyprodukuje”. Takie biznesowe podejście do uniwersytetu uznać należy za niewłaściwe. Uniwersytet wyraża i kształtuje także nasze człowieczeństwo. Idea uniwersytetu zrodziła się z konieczności dowartościowania człowieka. Stąd też pojawiły się stopnie naukowe, które mają pokazać „znaczenie” człowieka.

Człowiek zaś się starzeje, z wiekiem może coraz mniej, także naukowo. Stąd też taka stabilizacja -powiązana z habilitacją czy profesurą – jest mu potrzebna. Natomiast - w drodze analogii do świata sportu – doświadczeni pracownicy naukowi mogą być „trenerami” swoich młodszych kolegów – mają doświadczenie – nie tylko zawodowe, ale i życiowe. W ten sposób mogą wyrazić swoją „produktywność” i przydatność dla przedsiębiorstwa. Przepraszam, dla uniwersytetu.