Monika Sewastianowicz: Jakie są założenia programu OSE?

Marek Zagórski: Chodzi o zapewnienie wszystkim szkołom w dostępu do szybkiego internetu. Co istotne – to zarówno stworzenie infrastruktury, jak i zapewnienie narzędzi, które umożliwią efektywne wykorzystanie sieci.


Ban na Facebooku pod kontrolą sądu>>
 

Chcemy, by szkoły korzystały z internetu bazującego na sieci światłowodowej. Przy czym w dużej części jest to część szerszego programu, który polega na dofinansowaniu rozbudowy takich sieci przez operatorów telekomunikacyjnych. Jednym z warunków otrzymania tego wsparcia jest zapewnienie placówkom dostępu do szybkiego łącza. W ten właśnie sposób likwidujemy tzw. białe plamy, czyli miejsca, w których nie ma dziś dostępu do sieci. Bez dofinansowania operatorzy nie decydowaliby się na takie inwestycje z bardzo prostego powodu. W miejscach, w których jest niewielu mieszkańców, nie mieliby wystarczających dochodów z abonamentu, by choćby zrównoważyć ponoszone koszty. Wsparcie ze strony państwa ten problem rozwiązuje, a zyskują na tym też szkoły.

Nie jesteśmy im co prawda w stanie zapewnić również nowoczesnego sprzętu, takiego jak komputery czy inne tego typu urządzenia. Za to odpowiedzialne są jednak inne podmioty, np. samorządy. Sporo w tym zakresie robi też Ministerstwo Edukacji. My ze swojej strony staramy się wspomóc szkoły na tyle, na ile możemy. Zależy nam, by możliwie jak najszerzej wykorzystywały możliwości, jakie daje dostęp do sieci, a wiemy, że wiele placówek ma problemy ze sprzętem. Dlatego też szkoły mogły na przykład wziąć udział w konkursie, w którym mogły wygrać mobilne zestawy multimedialne.

 

OSE to też narzędzia, które pomogą w bezpiecznym korzystaniu z internetu. Jakie zabezpieczenia przewidziano w programie?

To dwa elementy – bezpieczeństwo fizyczne, firewalle, które zapewnią bezpieczne funkcjonowanie samej sieci. Dostarczamy internet nie po to, by był, ale by uczniowie i nauczyciele z niego korzystali. Ale bezpieczeństwo fizyczne to tylko jeden poziom. Drugi to zabezpieczenie dzieci przed dostępem do niepożądanych treści. To również bierzemy pod uwagę. Tak więc OSE to dostęp do bezpiecznego internetu.

No właśnie – Prawo oświatowe wprost na nakazuje zabezpieczenia szkolnych komputerów tak, żeby nie dało się na nich oglądać treści pornograficznych. Jakie rozwiązania technologiczne proponuje resort cyfryzacji przy OSE?

Podaje pani skrajny przypadek – jest oczywiste, że przed pornografią dzieci muszą być chronione. Ale niestety, zagrożeń w sieci jest dużo więcej. Dlatego dyrektor szkoły dostaje od nas wyspecjalizowane narzędzie, z którego może – choć nie musi – korzystać. Pozwoli ono na zablokowanie dostępu do dużo szerszego katalogu zdefiniowanych, niepożądanych treści. Ale nie będzie to zamknięte oprogramowanie. Co ważne, dyrektor może też dodać własne filtry. To narzędzie w rodzaju kontroli rodzicielskiej.

To, jakie strony powinny być blokowane, konsultowaliśmy m.in. z Ministerstwem Edukacji. Programy przygotowuje NASK, który jest w tej dziedzinie wyspecjalizowanym ośrodkiem. Podkreślam jednak – my dajemy tylko narzędzie, a to, jak będzie ono stosowane, będzie już zależeć od konkretnych dyrektorów.

 

 

 

Czy powstaną lub może już powstały programy szkoleń dla nauczycieli, by w pełni mogli oni wykorzystywać możliwości, jakie dają im nowe technologie?

Owszem. Przy czym szkoleniem nauczycieli z korzystania z technologii cyfrowych docelowo będzie zajmowało się Ministerstwo Edukacji Narodowej. Będą to robić – mam nadzieję – także samorządy. W niektórych kwestiach również my - za pośrednictwem NASK. Zamierzamy się skupić na kwestiach bezpieczeństwa, chcemy też uruchomić projekt ukierunkowany na szkolenie nauczycieli z podstaw sztucznej inteligencji. Jeśli natomiast chodzi o samo wykorzystanie internetu w procesie edukacyjnym, wiele zależy nie tylko od wiedzy, ale także inwencji nauczycieli.

Czy nauczyciele będą uczyć się, jak rozpoznawać i walczyć ze szkodliwymi treściami w internecie?

Nad tym teraz pracujemy. Takie materiały już są, choćby w ramach kampanii „Nie zagub dziecka w sieci”. Platforma, którą budujemy w ramach OSE taka, która ma wspomagać proces edukacyjny, będzie także zawierała wyszukiwarkę tego typu materiałów i będzie podpowiadała, z jakich materiałów korzystać. Wiele tego typu materiałów można też znaleźć na stronie NASK. Ale na pewno nauczycielom jest tu potrzebne wsparcie.

Już w tej chwili na konferencjach OSE Regio staramy się uczyć nauczycieli podstaw cyberbezpieczeństwa, cały zestaw narzędzi będzie udoskonalany. Mamy więc materiały, ale jest tego zdecydowanie za mało. Trzeba też pamiętać, że życie nie znosi próżni i to, co było atrakcyjne kilka lat temu, w dużej części się zdezaktualizowało. Zwłaszcza, że problem jest coraz szerszy. Wyzwania w zakresie cyberbezpieczeństwa najlepiej opisuje przysłowie: im dalej w las, tym więcej drzew.

 

A jak działa program Dyżurnet, czy to dobre narzędzie do zgłaszania szkodliwych treści?

To nie tyle narzędzie, co rodzaj helpdesku, gdzie można zgłaszać niebezpieczne czy wręcz przestępcze treści, jeśli zetkniemy się z takimi w sieci. Dyżurnet działa już od wielu lat i doskonale się sprawdza. Mogą z niego korzystać wszyscy, którzy potrzebują wsparcia. Jest też miejscem do zgłaszania incydentów związanych z przemocą w sieci, której ofiarami mogą być dzieci. Jest to skuteczne narzędzie – mamy po kilkanaście tysięcy zgłoszeń rocznie i część spraw trafia do organów ścigania.
 

Pomaga w zwalczaniu zjawiska patostreamingu?

Pomaga, choć skupianie się tylko na patostreamingu byłoby zbyt wąskim patrzeniem na problem cyberprzemocy. Tak, patostreaming, to działanie destrukcyjne, ale – choć nosi znamiona przemocy, to stricte nią nie jest. Nie łudźmy się, że pozbycie się patostreamingu, rozwiąże problem szkodliwych treści w internecie. Dlatego prowadzimy kampanię „Nie zagub dziecka w sieci”. Ona ten problem traktuje szerzej. Dla mnie najważniejszym działaniem, które można podjąć w celu likwidacji takich szkodliwych zjawisk, jest odcięcie osób, które takie treści publikują od źródeł finansowania.

 

Czyli ograniczenie mozliwości monetyzacji tych zjawisk?

Tak i to nie tylko w kontekście patostreamingu. Przykładowo – jeżeli ktoś ma bloga, na którym poleca stosowanie diet, które prowadzą do anoreksji, jest to tak samo groźne zjawisko, jak sprzedaż narkotyków w sieci. I nikt nie ma wątpliwości, że z tego typu treściami też trzeba walczyć i zadbać, by nie dało się na nich zarabiać.

 

Oczywiście, ale tu w grę wchodzi też kwestia cenzury…

Faktycznie, granica bywa płynna, ale nie mówimy o cenzurze prewencyjnej – za każdym razem trzeba oceniać, czy konkretne treści są niebezpieczne dla ich odbiorców. Uważam jednak, że trzeba reagować, udrażniać kanały przekazywania informacji. Moim zdaniem teraz mija zbyt dużo czasu między zgłoszeniem, a – dajmy na to – usunięciem danej strony.

Powinniśmy więc wypracować lepsze mechanizmy reakcji. Wszystko o czym mówię powinno opierać się na samoregulacji, do prawa natomiast uciekać się dopiero w skrajnych przypadkach.

Czy prawo karne powinno się zmienić tak, by było skuteczniejsze w starciu ze szkodliwymi treściami w internecie?

Na szczęście nie jest tak, że jesteśmy całkowicie pozbawieni narzędzi prawnych. Bez wątpienia jednak obowiązujące przepisy wymagają analizy. Bo niewątpliwie nie nadążają za zmieniającą się tak szybko rzeczywistością, na co wskazuje choćby fakt, że najostrzej karanym zachowaniem jest obecnie stalking, a technologia poszła już dalej.

Trzeba się przyjrzeć przepisom oraz przeanalizować rozwiązania wdrożone w innych krajach. Możemy się uczyć na ich doświadczeniach, co pokazuje choćby przykład brytyjskiego prawa dotyczącego zwalczania pornografii. Wprowadzenie konieczności identyfikacji w celu dostępu do treści pornograficznych okazało się rozwiązaniem nieskutecznym i – jak uznała Wielka Brytania – naruszającym wolność słowa. Drugą kwestią jest też kontekst kulturowy - nie zawsze to, co się sprawdziło gdzie indziej byłoby skutecznie i u nas. Dajemy sobie na takie analizy około pół roku. Liczymy też na samoregulację ze strony platform społecznościowych.

 

Czemu polski rząd zaangażował się w tworzenie dodatkowej platformy odwołania? Państwo powinno ingerować w standardy społeczności?

Jeżeli chodzi o naszą platformę, czyli tzw. punkt kontaktowy uruchomiony dzięki porozumieniu z Facebookiem, doskonale się sprawdza i widać, że działa skutecznie. Jest wiele przypadków, gdy Facebook przyznaje zgłaszającym rację. To mniej więcej połowa.

A zaangażowaliśmy się w to, bo dzisiaj portale społecznościowe nie są wyłącznie dobrowolnym klubem. Są to wielkie firmy, które świadczą nam usługi – to, że są nieodpłatne, to nie ma większego znaczenia. Dlatego na użytkowników musimy patrzeć jak na konsumentów, którzy mają swoje prawa. Punkt kontaktowy to jeden z przykładów możliwego podejścia do funkcjonowania social mediów. Jest kilka rzeczy, które należy uregulować. To na przykład transparentność działania. Trzeba też jednoznacznie rozstrzygnąć, kto jest właścicielem udostępnianych tam danych i na jakich zasadach można je przenosić. Jest to cały obszar do uregulowania.

Zdarzają się przypadki zawieszania fanpage’ów np. w sytuacjach wiążących się z niezrozumieniem kontekstu kulturowego. Mój ulubiony przykład, to wierszyk o Murzynku Bambo. Jest niewinnym przykładem z polskiej literatury, ale ktoś, nie znając kontekstu, może go uznać za propagowanie rasizmu. Stąd uważam, że potrzebna jest samoregulacja mediów społecznościowych. Bo choć – teoretycznie mamy oczywiście wybór, czy z nich korzystać, czy nie – w praktyce nie jest to takie proste. Podobnie sprawa ma się z przenoszeniem treści między platformami.

Posługuję się tu porównaniem do możliwości przenoszenia numeru telefonu między operatorami telekomunikacyjnymi. Dziś jest to zupełnie naturalne. A jeszcze jakiś czas temu pomysł taki uznawany był wręcz za zamach na wolność działalności gospodarczej. Podobnie sprawa ma się dziś z problemem, o którym rozmawiamy. Jednym słowem – jestem przekonany, że te kwestie będą nabierać znaczenia. Nie da się tego odwrócić. Czeka nas więc mnóstwo pracy, by kraj nadążał za rozwojem technologicznym, który coraz bardziej przyspiesza.