Beata Igielska: Gdy rozmawiałyśmy w sierpniu 2020 roku, powiedziała pani, że szykuje się bardzo ciekawy rok szkolny. Obawiałyśmy się, że entuzjastycznie otwarte szkoły, za moment zostaną zamknięte. Jak pani widzi dziś sytuację?

Ewa Radanowicz, dyrektor Szkoły Podstawowej w Radowie Małym, członkini społeczności The Global Change Leader Ashoka: Edukatorka i autorka książki „W szkole wcale nie chodzi o szkołę”: Wydarzyło się bardzo dużo, ale już nie byliśmy zaskoczeni, że szkoły zostały zamknięte. Do końca liczyliśmy, że najmłodsze dzieci będą się uczyć stacjonarnie. Ich przejście na edukację zdalną było dla nas bardzo trudne. Ale także trudne było dla samych uczniów klas 1-3, którzy nadal pozostają na edukacji zdalnej. Jeżeli chodzi o przejście na edukację zdalną, sądzę, że 90 proc. szkół w Polsce było na to przygotowanych, wszystko poszło płynnie. Od jesieni jest dużo więcej spokoju, wzajemnego słuchania się. Niemniej obserwuję, niestety, potężne zmęczenie dzieci, nauczycieli i rodziców. Ta sytuacja nie sprzyja budowaniu relacji. Nie chcę powiedzieć, że jest trudno, jednak mam wrażenie, że ciągła gotowość, bycie na wysokim poziomie emocji, że znów musimy zdalne nauczanie realizować, to wszystko sprawia, że odzywają się stany emocjonalne, które przeszkadzają w codziennej pracy. Boję się powrotu do szkoły.

W kryzysowej sytuacji szkoły oczekują jasnych przepisów i wytycznych>>

 

Co się dzieje z dziećmi i z nauczycielami?

Dzieci uczestniczą w zajęciach, ale nie ma w nich zapału, są przygaszone. Owszem, realizują zadania, pozostają z nami w kontakcie, ale jest brak zapału, większego zainteresowania, dużego zaangażowania. I są też takie, którym nadal jest ciężko z powodu spraw technologicznych. Cały czas i starsze i młodsze komunikują, że chciałyby wrócić do szkoły. Natomiast nauczyciele są zmęczeni po wielogodzinnym przebywaniu przed ekranem - podobnie jak dzieci, mają zmęczony wzrok. Panuje niechęć do spotkań w sieci, organizujemy ich coraz mniej. Ludzie mówią: ojej, jeszcze godzina spotkania w sieci... Ja już mam dość, chcę odpocząć. To zmęczenie jest głębszym problemem, nie wynika tylko z siedzenia przed monitorami. Wpływa na to cała sytuacja związana z niepewnością: nic nie można zaplanować, nic nie można przewidzieć choćby na kilka dni do przodu, to już trwa bardzo długo. To jest bardzo stresujące do tego stopnia, że wielu ludzi jest dziś na poziomie traumatycznego przeżycia. Uczniowie nam komunikują, że dla nich straszny jest brak kontaktu z rówieśnikami, że nie mogą się spotkać, porozmawiać. Też ich męczy nieprzewidywalność: wrócę do szkoły, nie wrócę do szkoły. Dziś słyszymy, że młodsze dzieci wrócą, bo nauka zdalna jest dla nich bardzo zła, a z drugiej strony czujemy napięcie, że jedyne co wiadomo, to nic nie wiadomo. Pewnie nic odkrywczego nie mówię - takie przemyślenia i sytuacje toczą się przez cały świat jak długi i szeroki.

Czytaj: Ups, coś poszło nie tak, spróbuj ponownie za kilka minut - problem ze zdalnym nauczaniem w podstawówkach>>
 

Czy dzieci są tylko przygaszone, czy to już depresja?

Trudno powiedzieć, pewnie u niektórych to może być już depresja. Nie wszystkie dzieci mają fajne rodziny. W wielu domach toczą się tragedie związane z chorobami wynikającymi z samego wirusa, ale także z powodu innych chorób. Na pewno więc spora grupa rodziców i dzieci ma depresję.

  

 

Wielu nauczycieli zrozumiało trudną sytuację, ale wielu, niestety, bardzo męczy dzieci ocenami czy sprawdzianami. Czy pani ma też takie obserwacje?

Oczywiście, że spływają do mnie takie informacje, począwszy od naszej szkoły, a skończywszy na wszystkich szkołach. Mam kontakty z wieloma dyrektorami i nauczycielami z całej Polski, pracuję również z radami rodziców. Problem wkładania tradycyjnej szkoły do internetu, niestety, nadal istnieje. Są szkoły, nauczyciele, którzy nie odpuszczają. Teraz jest problem z klasyfikacją, bo nagłe ferie rozłożyły harmonogram pracy szkół. Wiele spraw dzieje się w sposób chaotyczny, nieprzemyślany, nieprzedyskutowany.

 

Czy coś można na to poradzić?

Próbuję rozmawiać z rodzicami, z uczniami. Na bieżąco dyskutujemy, zastanawiamy się, czy czegoś nie jest za dużo, a czegoś za mało. Mamy nauczycieli, którzy zadają prace domowe częściej, ale mamy też takich, którzy jak tylko mogą, w ogóle nie zadają. Ustaliliśmy, że pracujemy według planu lekcji, jaki obowiązywał w trybie stacjonarnym, ale lekcje trwają 25, 30 minut. Potem uczeń ma czas dla siebie, praca domowa jest zadawana na tyle, żeby nie pochłaniała. Rodzice nas informują, że to dobrze. Bo jak dziecko kończy ciężką pracę wynikającą choćby z samego faktu bycia przed monitorem, to już ma tak dość, że praca domowa jest zbędna. A jeśli jest ważniejsza powtórka, o wyższej randze, bardziej znacząca dla całości materiału, to dzieci dostają taką pracę domową z wyprzedzeniem dwóch, trzech tygodni, żeby mogły sobie zaplanować czas. Mam jednak świadomość, że taka kultura pracy, nie panuje w zbyt wielu szkołach. Tutaj jest jednak duża rola rodziców, żeby komunikowali, że coś jest nie tak, duża rola rozmowy. Nie chodzi o to, żebyśmy się obrzucali błotem, ale żeby się komunikować, powiedzieć: niestety, dzisiaj nie dałam rady nie zadać pracy domowej, ale nie zawsze tak będzie. U nas część nauczycieli próbowała robić sprawdziany przez internet na platformie i okazało się, że niektórym dzieciom zawiesza się sprzęt, nie mogły prac oddać, dostawały słabe oceny. No ale trzeba o takich sprawach rozmawiać, zastanawiać się. Ustaliliśmy wręcz tylko dwie możliwe sytuacje takiego sprawdzenia wiedzy na czas albo dania dziecku możliwość zrobienia tej samej klasówki w późniejszym czasie, tak żeby każdy uczeń miał prawo na tych samych zasadach to zrobić. Większość nauczycieli zaakceptowała takie ustalenia. Czyli jak jest komunikacja, jak się ze sobą rozmawia, wszystko się jakoś układa.

 

 

Proszę sobie wyobrazić ośmioletniego Jasia, który w pierwszej fazie pandemii jest odpytywany przez panią na ocenę przez telefon.

Potrafię sobie wyobrazić wszystko, jeśli odbywa się z poszanowaniem godności, zaufania. Jeśli robisz coś w dobrej wierze, z czystą intencją, umawiasz się na to, ustalasz zasady, dajesz szansę, to taka forma jest dopuszczalna. Ale tylko pod warunkiem, że to jest robione na czystych, otwartych zasadach. Więc sytuacji z Jasiem sobie nie wyobrażam. Niemniej, niestety, one zdarzają się. W naszym kraju dzieci są odpytywane z zamkniętymi oczami, odpowiadają przed kamerami... Nawet mi się nie chce przytaczać tych różnych sytuacji. Zawsze powtarzałam i powtarzać będę: jest w porządku, jeśli budujemy wszystko na wartościach i z poszanowaniem godności drugiego człowieka. Trzeba więc byłoby się bardzo mocno zastanowić, w jakiej formie, na jakich zasadach odbywają się tego typu sprawdziany, przegadać współpracę: nauczyciel – uczeń; pedagog - uczeń i tak dalej.

 Czytaj: Większość Polaków chce powrotu dzieci do szkół>>
 

A czy dzieci nadal znikają z systemu?

Nie wiem, czy to jest taka sama skala, jak w pierwszej fali pandemii, czy większa, ale znikają całe rodziny. Pokazują to różne badania i raporty z całej Polski. Natomiast jeżeli chodzi o naszą szkołę, mogę pochwalić tak po dyrektorsku i nauczycielsku, bo dzieci były o wiele lepiej sprzętowo przygotowane do tego, co się wydarzyło po wakacjach. Wielu rodziców zakupiło komputery, mikrofony, kamerki. Również w rodzinach, gdzie jest na przykład czworo dzieci, rodzice zadbali o więcej sprzętu.

 

Czy mam wam życzyć na ten nowy rok, żeby zdalna nauka wreszcie się skończyła?

Nam wszystkim jest potrzebna stabilizacja. I nawet nie chodzi o to, czy będziemy mieli edukację zdalną, czy stacjonarną. Do sprawnego, zdrowego funkcjonowania potrzebna nam jest stabilizacja: planowanie pewnych ruchów z wyprzedzeniem, bez zaskakiwania nimi z dnia na dzień. To nie dotyczy tylko edukacji, ale całego życia. Dzisiaj jest rodzinne Boże Narodzenie, jutro nie ma; dzisiaj lecą samoloty, jutro nie lecą; w piątek restauratorzy kupują tony jedzenia na weekend, a w sobotę już mają zamknięte restauracje; mamy ferie na naśnieżony stokach, a za chwilę ich nie mamy... Tu nawet nie chodzi o to, że tych ferii nie mamy, tylko o stabilizację, bo tej nam najbardziej potrzeba. Tak samo jak potrzeba więcej zaufania do nas wszystkich, pozwalanie na podejmowanie decyzji na poziomie szkół, przedszkoli po ustaleniach z rodzicami, z samorządami, żeby dać więcej pola do decydowania. To jest moje marzenie i można mi tego życzyć.

 

No ale teraz najważniejsze przecież, żeby bibliotekarze książki katalogowali - do 49 stron i powyżej 49 stron.

Już nawet nie chce mi się takich decyzji resortu edukacji komentować, pewnie są też ważne... Cóż, bibliotekarze mają teraz więcej czasu, więc będą inwentaryzować. Najśmieszniejsze jest to, że w tym momencie nie są to sprawy mega istotne. Bo cóż z tego, że wiemy, jak mamy książki katalogować, jeśli do tej pory nie wiemy, jak je wypożyczać, żeby było bezpiecznie. Bardziej, jako dyrektor chciałabym powiedzieć moim uczniom z klasy VIII coś więcej o egzaminie, na czym tak naprawdę będzie polegało ułatwienie dla nich, chciałabym pokazać nowy arkusz egzaminacyjny. Bo mamy styczeń, egzamin jest w maju. Może dla kogoś, kto decyduje, może dla nas dorosłych, jest to dużo czasu, ale nie dla tych dzieci.